Dziecko nie chce wykonywać poleceń rodziców, opiekunów czy nauczycieli – to najbardziej powszechny problem wychowawczy, z którym przychodzi nam się mierzyć. Często, nazywając dziecko „niegrzecznym”, mamy na myśli fakt, że nas nie słucha, czyli wypadałoby nazwać je raczej „nieposłusznym” lub „niepodporządkowanym”. Winą za taki stan rzeczy obarcza się, oczywiście, rodziców, którym zarzuca się nieporadność i nieskuteczność. Innymi słowy, panuje ogólnie przyjęte przekonanie, że to rodzic nie umie wychować dziecka, przez co dziecko „się nie słucha”. Skutkiem, jest dążenie rodziców do wyegzekwowania posłuszeństwa dziecka. I tu, najczęściej powtarzanym schematem jest: najpierw prośba, która spotyka się z odmową, potem tłumaczenie, które również spotyka się z odmową, desperacja rodzica, który stwierdza, że nic nie działa i w końcu … zmuszanie. Zmuszamy dzieci do posłuszeństwa poprzez krzyk, klapsy, groźbę kary (lub wizję nagrody), szantaż (w tym również emocjonalny), rodzicielskiego focha, w postaci obojętności lub milczenia. I powiedzmy sobie szczerze: to działa. Któraś z tych metod, ostatecznie, przynosi efekt w postaci wykonania przez dziecko naszego polecenia. A skoro działa, to uznajemy, że jest skuteczna. A my – rodzice, mamy poczucie, że jesteśmy efektywni. Wydawać by się mogło, że właśnie na tym polega wychowanie. Takiemu przekonaniu sprzeciwia się obecnie wiele nurtów wychowawczych, m.in. Pozytywna Dycyplina czy Rodzicielstwo Bliskości, które uznają, że celem wychowania wcale NIE jest nauczenie dzieci posłuszeństwa. A dlaczego nie?
Po pierwsze, zmuszając dzieci do posłuszeństwa, uczymy je, że za podporządkowanie jest nagroda, a za niepodporządkowanie – kara. W dzieciństwie, ten schemat jest całkiem skuteczny i wygodny, ale jego konsekwencje zaczynamy ponosić już w okresie dojrzewania dziecka. Nauczone, że „trzeba się słuchać”, zaczyna słuchać … tyle, że nie rodziców, a bardziej przekonywujących rówieśników. Wtedy zaczynamy żałować, że nasze dziecko nie potrafi się postawić i przeforsować swojego zdania. Jeszcze bardziej, żałujemy tego w okresie jego dorosłości, kiedy nie potrafi się „przebić”, postawić na swoim, bronić własnych decyzji. Chcemy mieć posłuszne i podporządkowane dziecko, a jednocześnie asertywnego nastolatka i pewnego siebie dorosłego. Niestety, ale to się często … wyklucza.
Po drugie, nacisk może rodzić opór. Dlatego, z biegiem czasu, zachodzi potrzeba zwiększenia nacisku, żeby uzyskać zamierzony efekt. Przykładowo, na początku wystarczy zaoferować czekoladkę, by dziecko zgodziło się na wizytę u fryzjera. Następnym razem, poprosi o zabawkę. Dojdzie w końcu do roszczenia, którego nie będziemy w stanie spełnić. Nagroda przestanie działać. Przejdziemy do kary – “Jak nie pójdziesz do fryzjera, zero telewizji”. Prawdopodobnie, to zadziała. Ale tylko raz, może kilka razy. Za którymś razem możemy usłyszeć: “I co z tego, i tak już nie oglądam”. Będziemy zmuszeni do zaostrzenia konsekwencji. Dorzucimy surowszą karę, surowszy ton, może jakiś szantaż emocjonalny, typu „Twoje zachowanie wpędzi mnie do grobu” lub zawstydzanie „Dzieci będą się śmiały, że jesteś czupiradło”. Wywołamy strach, wywołamy poczucie winy, wywołamy wstyd. Być może, klapsem, wywołamy również fizyczny ból. I osiągniemy w końcu cel – dziecko pójdzie do fryzjera. Ale zrobi to wskutek przegranej walki. Dziecko zostanie pokonane, złamane. I zrodzi się w nim potrzeba odzyskania kontroli, potrzeba wygranej. Dlatego, w każdym możliwym obszarze, będzie z nami walczyć o władzę. W końcu, znajdzie taki obszar, w którym to ono wygra. Na przykład, z premedytacją nie będzie jadło lub nie będzie się uczyło. Wówczas, to rodzic wskoczy na pozycję pokonanego i jego strategią stanie się wymyślanie coraz ostrzejszych kar i dotkliwszych form wywierania nacisku. Relacja rodzica z dzieckiem zamieni się w bezustanną walkę. To krzywdzące nie tylko dla dziecka, ale również dla rodzica. W konsekwencji, ta relacja może się znacznie osłabić, kiedy ustaje „władza rodzicielska”. Problem może się pojawić już w okresie dorastania. Część nastolatków w pewnym momencie „zrywa się ze smyczy” i popada w skrajność, przekraczając wszystkie granice, które zostały im postawione w dzieciństwie. Naszym rodzicielskim celem nie jest wygranie walki, tylko zbudowanie dobrej relacji i nauczenie dziecka współpracy. O tym przeczytasz w naszym tekście “Dlaczego nie powinniśmy zmuszać dzieci do posłuszeństwa” i posłuchasz w filmie, o tym samym tytule. Istnieje jeszcze jedna opcja: dziecko podporządkuje się rodzicowi, nie widząc swoich szans w walce, ale rekompensuje sobie to poczucie przegranej, poprzez opór względem innych, np. nauczycieli. To częste zjawisko, że dziecko jest “grzeczne” w domu, a “niegrzeczne” w szkole, lub … na odwrót.
Po trzecie, egzekwowanie natychmiastowego posłuszeństwa za wszelką cenę, daje pozorne wrażenie skuteczności w danej chwili, ale w długofalowej perspektywie – bardzo utrudnia życie … rodzicom. Czy nie łatwiej byłoby wypracować skuteczną metodę współpracy, niż za każdym razem „szarpać się” z dzieckiem o wszystko? Fakt, wypracowanie tej metody wymaga więcej czasu i “zachodu”, niż szybka kara czy szantaż. Ale daje trwałe, długofalowe efekty. Jeśli odkryjemy, że na nasze dziecko pozytywnie działa pozwalanie mu na podejmowanie decyzji, zadawanie pytań zamiast wydawania poleceń, czy choćby spędzenie z nim czasu sam na sam na wspólnej zabawie … to będziemy mieć uniwersalny klucz do wszystkich problemów. Nie będziemy musieli wymyślać coraz bardziej zaawansowanych „konsekwencji”. Nie będziemy rywalizować o to, kto w danej sytuacji wygrał, a kto przegrał. I przede wszystkim – będziemy mieć z dzieckiem dobrą relację. A kto prędzej namówi dziecko na pobranie krwi – jego odwieczny rywal czy jego wspierający przyjaciel?
Czy to oznacza, że my – rodzice, mamy naszym dzieciom na wszystko pozwalać? Że nie wolno nam szarpnąć dziecka za rękę, gdy wybiega na ulicę? Mamy mu odpuścić szczepienie, bo … ono nie chce? Mamy mu pozwolić, żeby zabierało innym dzieciom zabawki lub spychało je ze zjeżdżalni? Mamy je zostawić w domu, gdy nie chce mu się iść do szkoły? Słowem, czy nigdy, przenigdy nie możemy zmuszać naszych dzieci do wykonania naszych poleceń? Nie. To nieprawda, że nigdy, przenigdy. Owszem, zawsze warto poszukiwać lepszych, bezpieczniejszych rozwiązań. Ale zdarzają się sytuacje, w których bezwarunkowe wyegzekwowanie od dziecka wykonania naszego polecenia, jest … jedynym rozwiązaniem, podyktowanym wyższą koniecznością. Dzieje się tak w następujących sytuacjach:
- gdy zagrożone jest bezpieczeństwo dziecka (np. gdy dziecko odmawia zapięcia pasów w foteliku samochodowym lub wbiega na ulicę)
- gdy zagrożone jest jego zdrowie (np. konieczność przyjęcia leku, wizyta u lekarza na wyznaczoną godzinę)
- gdy zagrożone jest bezpieczeństwo innych (np. gdy bije, gryzie lub spycha inne dzieci z huśtawki)
- gdy dziecko zakłóca komfort innych (np. gdy zakłada nogi na czyjś fotel w kinie, hałasuje w kościele, uniemożliwia nauczycielowi prowadzenie zajęć)
- gdy narusza prawo lub zasady społeczne (np. niszczy czyjąś własność, wyrywa kwiaty z klombu, rzuca kamieniami w samochody).
Zapewne, jesteś w stanie podać dużo więcej przykładów, gdy po prostu nie możesz dziecku pozwolić na dane zachowanie. I właśnie na takie sytuacje, zostaw sobie …no właśnie, co? Zmuszanie? Czy zapinanie dziecku pasów w samochodzie nazwiemy zmuszaniem? Czy podawanie dziecku leków na siłę nazwiemy zmuszaniem? Czy mocniejszy uścisk ręki w sytuacji, gdy dziecko wybiega na ulicę, to rzeczywiście zmuszanie? Zmuszanie brzmi okrutnie. Zmuszanie to przemoc. I podtrzymuję stanowisko z filmu, nie powinniśmy dzieci do niczego zmuszać. Nie powinniśmy ich zmuszać do jedzenia brokułów, do zaplatania włosów w warkocz, czy chodzenia w getrach w kropki. Forsowanie swojej woli w takich przypadkach, przy sprzeciwie dziecka, to przykład zmuszania. I to nie jest dobre rozwiązanie. To krzywdzące dla dziecka i naszej relacji. Tutaj, należy poszukiwać innych sposobów w oparciu o szacunek i współpracę. Są jednak sytuacje, w których dziecko musi się bezdyskusyjnie podporządkować, dla dobra i bezpieczeństwa własnego lub innych ludzi. I dla jasności: my nie zachęcamy do tego, by w takich sytuacjach, pozwolić dziecku decydować! Nie namawiamy Was do tego, żebyście pozwolili swojemu dziecku wbiec pod samochód, pobić kuzyna lub rzucić szkołę… podstawową! Tak, to prawda, czasem rodzice muszą skłonić dziecko do wykonania polecenia, choćby i na siłę. Niech to jednak będzie absolutna ostateczność, zarezerwowana wyłącznie dla sytuacji najwyższej konieczności. Niech to nie będzie Wasz chleb powszedni, Wasza strategia na każdy konflikt i przejaw nieposłuszeństwa. I warto się pochylić nad znaczeniem słowa „zmuszanie”, na przykład, kładąc na szali getry w kropki i ruchliwą jezdnię.
Jeśli to możliwe, warto poprzedzić to ostateczne, siłowe rozwiązanie, poszukiwaniem innych, polubownych sposobów. Nie ma na to czasu, gdy dziecko wyrywa się na jezdnię, ale jest to wykonalne, gdy nie chce przyjąć leku, nie chce myć zębów, czy nie chce się czesać. Może wówczas wystarczyć uprzejme, ale stanowcze zakomunikowanie „Musimy to zrobić, nie mogę tego odpuścić. Mogę dać ci jeszcze kilka minut, byś poczuł się gotowy. Możesz wybrać, czym popijasz lek / której szczotki użyjemy”. Dajesz tym samym do zrozumienia, że nie ma szans na zmianę zdania, a jednocześnie nie chcesz dziecka skrzywdzić, jesteś po jego stronie, chcesz mu to jakoś ułatwić. Niestety, taka strategia również może spotkać się z odmową ze strony dziecka. I wtedy, nie poddajemy się w poszukiwaniu sposobów. Może uda się rozbroić dziecko humorem? Może odegracie rolę superbohaterów, którzy ratują świat połykając lekarstwo – eliksir mocy? Może pomoże książeczka, bajka (nasza Matylda w Krainie Snumierzyła się, między innymi, z czesaniem kołtuna i połykaniem gorzkiego leku). Na naszej stronie internetowej, w sekcji Rozwiązania na tacy, znajdziesz sporo naszych pomysłów na polubowne namówienie dziecka na wykonanie różnych koniecznych czynności. Z kolei, w sekcji Pęk Czarodziejskich Kluczy oraz Czarodziejski Klucz Uniwersalny, podpowiadamy jakich możemy użyć strategii, by zachęcić dziecko do współpracy. To alternatywa dla surowego tonu, krzyku, kary, szantażu – które nie wpływają najlepiej na rozwój dziecka i na jego relację z rodzicem. A jeśli nic, absolutnie nic nie zadziała … wówczas, pozostaje nam już tylko bezwzględne egzekwowanie wykonania polecenia w imię wyższej konieczności.
Co ciekawe, nawet w sytuacji, kiedy uciekamy się do tej ostateczności, możemy to uczynić z szacunkiem do dziecka. Pozytywna Dyscyplinaproponuje postawę „uprzejmą i stanowczą”. Możemy być stanowczy dla problemu, a jednocześnie uprzejmi dla dziecka. Możemy czegoś zdecydowanie odmówić, rezygnując przy tym z krzyku czy surowego tonu. Nawet przytrzymując rękę dziecka, by powstrzymać je przed biciem, możemy mu łagodnym tonem wyjaśniać, dlaczego to robimy: “Bicie boli” “Stop”. Nawet trzymając jego głowę w zaawansowanym chwycie unieruchamiającym, by zaaplikować mu krople do oka, możemy powtarzać, że bardzo je kochamy i musimy je wyleczyć. Kiedy jesteśmy zmuszeni przekroczyć granice dziecka, używając siły, należy je za to przeprosić i wyjaśnić, dlaczego to zrobiliśmy. Czy znacie „4 P pomyłek” z Pozytywnej Dyscypliny? 1. Przyznaj się do błędu (Postąpiłam źle, że krzyczałam). 2. Przeproś. 3. Pogódź się z dzieckiem. 4. Poszukajcie wspólnie rozwiązania. (“Masz pomysł, żeby następnym razem było inaczej?”). Można wykorzystać tę sytuację jako pretekst do szukania rozwiązań na przyszłość: “Jak możemy to rozegrać następnym razem? Co moglibyśmy zrobić, żebym już nigdy nie musiała trzymać cię na siłę?“. Co więcej, musimy zaakceptować fakt, że dziecko ma prawo po tym wszystkim poczuć się zranione, ma prawo płakać, obrażać się czy nawet awanturować. Nie strofujmy go za takie zachowanie. Te sytuacje są dla dzieci bardzo trudne. Bądźmy obok, naprawmy relację, która chwilowo została zerwana. Dajmy dziecku jasno do zrozumienia, że wiemy, co ono czuje. Porozmawiajmy, kiedy już opadną emocje: „Rozumiem, że jesteś zły, wiem, że Ci przykro, wiem, że to było nieprzyjemne, że Cię bolało, wiem, że prosiłeś, żebym tego nie robiła, a ja cię nie posłuchałam, mnie też jest smutno, że musiałam tak zrobić, ale nie mogłam tego odpuścić”. Chodzi o to, by nawet w tej trudnej chwili, dziecko nie miało cienia wątpliwości, że rodzic go kocha i rozumie, że nie chce mu zrobić krzywdy.
I wreszcie: co to znaczy „wyższa konieczność”? Tutaj, nie ma jednoznacznej odpowiedzi, bo to bardzo indywidualna kwestia. Generalnie, kierujemy się zasadą: jeśli możesz odpuścić – odpuść, jeśli nie możesz – użyj wszystkich dostępnych środków, najpierw polubownych, dopiero potem tych ostatecznych. Nie ma wątpliwości, że wyższą koniecznością jest zagrożenie bezpieczeństwa lub zdrowia, ale co, na przykład, z wysypywaniem żywności? Wówczas, odpowiedź leży tam, gdzie granice rodzica. Jeśli wewnętrznie czujesz, że nie masz na to zgody – nie musisz się zgadzać. Ale jeśli autentycznie nie masz problemu z tym, że dziecko wysypuje torebkę cukru do toalety w ramach eksperymentu – pozwól, nie zważając na to, co zrobiliby lub pomyśleli inni. To twoje granice. Jeśli nie masz zgody na marnowanie żywności, a co za tym idzie, marnowanie pieniędzy – to też są Twoje granice. Twoje, nie społeczne. W tej sytuacji zarówno zgoda jak i brak zgody są równie dobrą decyzja, pod warunkiem, że jest to decyzja wynikająca z twoich autentycznych przekonań. Dlatego, zanim siłą skłonisz swoje dziecko, by coś zrobiło lub czegoś nie robiło, przemyśl dokładnie, czy autentycznie twoim zdaniem to jest właśnie ta „wyższa konieczność”.
Miejmy na uwadze jeszcze jeden, istotny fakt. Im dziecko jest starsze, tym trudniej je do czegoś skłonić, namówić, czy, jak ktoś woli – zmusić. Dlatego ta strategia z wiekiem staje się coraz bardziej zawodna. Kilkulatka wzruszy wyłączenie bajki, ale na nastolatka, potrzebujemy cięższego kalibru. I będziemy musieli uciekać się do coraz bardziej radykalnych działań, a nasze dziecko będzie przekraczać kolejne granice, żeby nas przechytrzyć, oszukać, obejść nasze obostrzenia. I dokąd nas to zaprowadzi? Czy ta bezustanna walka wpłynie korzystnie na relację rodziców ze swoimi dorastającymi lub dorosłymi dziećmi? Czy młody człowiek będzie miał ochotę wpuścić do swojego dorosłego życia takiego kontrolującego rodzica i mieć z nim do czynienia częściej, niż w Wigilię? I wreszcie: czy właśnie takiego efektu wychowania oczekujemy? Odpowiedzi na te pytania, szukaj w głębi swojej własnej szuflady przekonań.
Katarzyna Rybaniec
Tekst powstał we współpracy z Alicją Gola – certyfikowaną edukatorką Pozytywnej Dyscypliny.
Dzięki, Ala :*