Czy jesteś dobrym, czy złym rodzicem? Czy Twoje dziecko jest grzeczne, czy niegrzeczne? Czy jesteś szczęśliwym, czy nieszczęśliwym człowiekiem? Czy, kiedy Twoje dziecko ma zapalenie oskrzeli, jesteś rodzicem zdrowego, czy chorego dziecka? A jeśli ma autyzm?
To przykłady pytań, na które trudno bez zawahania udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Jesteś dobrym rodzicem, choć często popełniasz błędy i postępujesz źle. Twoje dziecko przejawia zarówno grzeczne, jak i niegrzeczne zachowania. Czujesz się szczęśliwy lub nieszczęśliwy, w zależności od sytuacji. Jesteś rodzicem zdrowego dziecka, które czasem choruje. Lub przewlekle chorego, które w badaniu przed szczepieniem otrzyma orzeczenie: zdrowe.
Dlaczego, zatem, w odniesieniu do stylów wychowania, mamy tendencję do popadania w skrajności?
Albo surowa dyscyplina, albo bezstresowe wychowanie. Albo zaniedbanie, albo nadopiekuńczość. Analizując komentarze w Internecie, zauważyłam, że znacznie bardziej krytykujemy rodziców nadopiekuńczych, niż surowych. Ten, kto krytykuje kary, straszenie lub szantażowanie dzieci, ląduje w szufladzie “bezstresowe wychowanie”. Ten, kto opowiada się za szanowaniem uczuć i zdania dziecka, to nieudolny rodzic, który daje sobie wejść na głowę i hoduje rozwydrzonego bachora. Cytując komentarze z Facebooka: “Ten, kto w dzieciństwie dostawał pasem, wyszedł na ludzi i poradził sobie w życiu“. “Bo dziś, rodzice pozwalają dzieciom na wszystko. Bo my, to szanowaliśmy rodziców i nauczycieli, a jak nabroiliśmy, dostawaliśmy zasłużoną karę. I teraz jesteśmy silnymi ludźmi”.
A ja się zastanawiam: dlaczego dzisiejsi rodzice są inni? Dlaczego, nasze pokolenie, wychowane w czasach mody na surową dyscyplinę, coraz odważniej decyduje się wychowywać swoje dzieci bez przemocy? Bo przyszła zmiana, z Zachodu. Dlaczego, zatem, zmienił się Zachód? Bo oni byli prekursorami treningu posłuszeństwa i już odczuli skutki stosowania takich metod wychowawczych w dorosłym pokoleniu. Przyznaję to ze smutkiem, ale my (“We the people”), cały czas jesteśmy w tyle. I obserwując kierunek zmian w mainstreamie, nie wydajemy się zmniejszać tego dystansu. Przecieram oczy ze zdziwienia, gdy widzę popularność komentarzy moich rodaków, krytykujących interwencje służb porządkowych wobec Polaków, którzy wychowują swoje dzieci w Skandynawii “po swojemu”. Zaskakuje mnie też nasza tęsknota za dostawaniem linijką po łapach, wyrażana przez tych samych rodziców, którzy tłumaczą nauczycielce, że to niemożliwe, by mówiła o ich dziecku!
– Dlaczego nie bijesz swoich dzieci? – pytam zaprzyjaźnionego ojca.
-Bo nie chcę, żeby ich bolało.
– A Ciebie bolało, gdy dostawałeś lanie?
– Tak. Nie. Nie wiem, to inna sprawa, inne czasy były …
– W czym inne?
– No inne, wszyscy dostawali lanie i wszyscy przeżyli.
– Uważasz, że dzięki laniu wyrosłeś na dobrego człowieka?
– Tak, chyba tak.
– To dlaczego sam nie bijesz? Nie chcesz dobrze dla swoich dzieci?
– Bo teraz nie bije się dzieci.
– A powinno się bić?
– No nie wiem, chyba powinno, w niektórych sytuacjach to chyba naprawdę zasłużyły na lanie.
– To dlaczego nie bijesz?
– Bo nie chcę ich krzywdzić. Ale chyba powinienem, nie? Bo ja nie jestem za bezstresowym wychowaniem.
– A dlaczego nie jesteś za bezstresowym?
– Bo będą rozwydrzone. Bo nie będą silne. Nie poradzą sobie. Tak mówią. Że będą potem słabe.
– To zbij. Nie wychowuj mięczaków.
– Nie potrafiłbym.
– Dlaczego?
– Bo pomyślałyby, że ich nie kocham.
– To im wytłumacz, że bijesz dla ich dobra. Bo je kochasz.
– Oj, weź, Kasia. Jak można powiedzieć, że się bije, bo się kocha? Jak w ogóle można bić, bo się kocha? To jest jakaś logika z dupy.
No właśnie. Logika z dupy. Jak można bić, bo się kocha? I zadaję sobie pytanie: czy my, rodzice (“We the parents”), przypadkiem nie działamy wbrew sobie? Żeby nam, nie daj Boże, świat nie zarzucił nieporadności? Nie noś, bo się przyzwyczai. (I co z tego, że się przyzwyczai? Do liceum pójdzie na swoich nogach). Nie bierz do swojego łóżka, bo już tam zostanie. (A potem może przyprowadzi tam jeszcze swoją dziewczynę?). Ja bym chyba powiedziała: “Nie noś, jeśli ma ochotę iść samo“. Lub “Nie noś, jeśli już nie możesz udźwignąć”. Ale nie “Nie noś w imię jakiejś porypanej logiki z dupy, którą bezmyślnie klepiemy od pokoleń“. Nie przywiązuj do swojego łóżka, jeśli chce się już z niego wynieść. Lub wyeksmituj go ze swojego łóżka, jeśli tyłek zwisa mu (lub Tobie) poza materac. I słuchaj dwóch doradców: własnych potrzeb i potrzeb dziecka.
Nie odmawiaj swojej pomocy, jednocześnie nie blokując samodzielności. Słuchaj, obserwuj, a bez trudu zauważysz, gdzie leży granica między wsparciem a wyręczaniem. Przykładowo, nie zabraniaj dziecku samodzielnie się ubrać, choćby bluzka przekręcona na lewą stronę gryzła się ze spodniami od piżamy, a szykowanie do wyjścia trwało wieki. Owszem, możesz się wydzierać, że wygląda jak pajac, aż w końcu za którymś razem załapie, kiedy wygląda właściwie, ale … czy nie szkoda Ci Twoich nerwów i gardła? Możesz również powiedzieć, że wygląda przepięknie i ma wybitny gust, aż w przedszkolu ktoś mu powie, że wyglada jak pajac, ale to już w sumie nie Twój problem. Jednak możesz też wybrać coś, co jest pośrodku. Pokaż, jak Ty zestawiasz ubrania i dobierasz je do okoliczności. Hmm? Cóż to za typ wychowania? Jak nazwiemy to, co jest po środku między surowym a bezstresowym?
Nie karz dziecka, gdy umyje szafkę jogurtem. Chciało cię naśladować, pomóc, ale nie potrafiło. Pokaż mu, jak Ty to robisz. Nie wyśmiewaj nastolatki, która nie umie ugotować makaronu, bo to nie ona nawaliła, tylko ktoś, kto jej tego w porę nie nauczył (kto to taki?). Bo ty, Rodzicu, nie jesteś jurorem w Tańcu z Gwiazdami, który podnosi jedynkę lub dziesiątkę, w zależności od tego, jaki styl wychowania ma w kontrakcie z produkcją show. Ty jesteś tym trenerem, który z amatora ma zrobić tancerza, dla obopólnych korzyści. Surowa dyscyplina podpowiada, by skrytykować lewe ręce nastolatki, wyśmiać ją i poddać kompromitującemu porównaniu do bardziej ogarniętych rówieśników, kazać jej jeść te niedogotowane kluski i zapierniczać do spożywczego po nowy makaron za swoje kieszonkowe. Bezstresowe wychowanie nakazuje skrytykować producenta makaronu, że niedostatecznie wyeksponował instrukcję gotowania i samemu zapierniczać po nowe kluseczki dla córeczki, mamusia ci ugotuje, do końca życia możesz przychodzić do mamusi na klusie.
Nie czuję się wystarczająco kompetentna, by opowiadać się po którejś ze stron, ponieważ, jako mama kilkulatków, nie miałam jeszcze okazji ocenić długofalowych efektów własnej pracy wychowawczej. Mogę Wam tylko powiedzieć, jak podchodzę do … klusków. Pytam moją córkę: Chcesz zobaczyć, jak się gotuje makaron? Tak? To chodź! Nie? Ok, zapytam za tydzień, miesiąc, rok… chyba że do tego czasu sama zapytasz. A co, jeśli będzie chciała wsypać makaron do zimnej wody? Uwaga, kontrowersyjne: powiem jej, że … nie może. Wsypać do gorącej też jej nie pozwolę, bo to niebezpieczne. Ale na drugi dzień zaplanuję ziemniaki. Żeby mogła wrzucać.
No i jaki to jest styl wychowania?