Zjedz mięso, a ziemniaki zostaw, czyli rzecz o priorytetach

Przypowieść o mojej córce i talerzu:

Karolinka postanowiła jeść potrawy z talerza w określonej kolejności. Zdecydowała, że najpierw zje rzecz, która najmniej jej smakuje, żeby mieć ją z głowy, a na koniec zostawi sobie najlepsze. I tak, z talerza zniknęły wszystkie ziemniaki, potem cały mielony, aż wreszcie zostały na nim już tylko ulubione, zasmażane buraczki. Dumna ze swego wyczynu córka, entuzjastycznie zabrała się za pałaszowanie swojego przysmaku, gdy nagle, po dwóch kęsach, stwierdziła z rozżaleniem: „Mamo, ja już nie mogę. Nie zmieszczą mi się już te buraczki. Po co ja jadłam te ziemniaki i kotleta, przez to nie mam miejsca na buraczki”. I popłakała się nad talerzem. Odtąd postanowiła odwrócić kolejność jedzenia i zaczynać od przysmaku. Zazwyczaj zjadała zatem dodatek warzywa, pół porcji mięsa i kurtuazyjną łyżeczkę ziemniaków lub kaszy, co było bardzo satysfakcjonujące dla nas obydwu, jednak … kontrowersyjne w oczach osób „z zewnątrz”, z którymi okazjonalnie jadałyśmy posiłek. „Mamo, dlaczego każdy mi zawsze mówi, żebym zjadała całe mięsko?”. Nadeszła pora na poważną rozmowę o tym, co jest najważniejsze w obiedzie. A dla mnie, na refleksję o priorytetach w życiu. 

Jako mama dwójki dzieci, żona, gospodyni domowa i nauczycielka, nie jestem w stanie perfekcyjnie sprostać wszystkim powierzonym mi zadaniom, bowiem moja doba jest tu niczym żołądek Karolinki, który mimo najszczerszych chęci, nie pomieści wszystkiego. Z chwilą narodzin młodszego dziecka, zrezygnowałam zatem z pracy zawodowej, z zamiarem powrotu do niej w momencie, gdy synek osiągnie gotowość do  wyfrunięcia z gniazda do instytucji. Nigdy nie wątpiłam w słuszność tej decyzji i również długo nie zetknęłam się z jej krytyką. Na szczęście, rezygnacja z pracy na rzecz opieki nad małym dzieckiem jest zjawiskiem społecznie akceptowalnym, wręcz pochwalanym. Aż tu nadszedł dzień, gdy młody zdmuchnął pierwszą świeczkę na torcie i pojawiły się pytania, początkowo nieśmiałe, z czasem coraz bardziej nachalne: Jeszcze go karmisz? Nie myślisz o niani lub żłobku? Kiedy wracasz do pracy? To było trochę jak z tym mięsem na talerzu Karolinki. Dla mnie i dla niej, zjedzenie połowy kotleta było wystarczające i satysfakcjonujące, ale ktoś z zewnątrz podważał słuszność naszego wyboru. Ja i moja rodzina, czuliśmy się doskonale w sytuacji, gdy mąż pracował, a ja opiekowałam się dwulatkiem, ale nierzadko mierzyliśmy się z krytyką wybranego przez nas systemu. Bardzo często tłumaczyłam się z faktu, że „siedzę w domu”, mając już „takie duże dziecko”. Bo przecież najpierw trzeba olać pracę i zająć się dzieckiem, a rok później – dokładnie na odwrót. I czego tu, matko, nie rozumiesz? Tak po prostu jest i już. Tak trzeba. Podobnie, trzeba zjeść kotleta, a zostawić ziemniaki. A jeśli ktoś lubi ziemniaki?

O dziwo, rezygnacja z pracy, nie rozwiązała wówczas zupełnie mojego problemu ze skurczoną dobą. Wciąż mierzyłam się z decyzjami, czym zająć się w pierwszej kolejności, a co ewentualnie odpuścić. I wtedy, nieoczekiwanie, podjęłam decyzję o powrocie do pracy na pół etatu, bo pojawiła się taka możliwość, a ja poczułam w sobie gotowość. Ku mojemu zaskoczeniu, okazało się, że „każdy ma swoją własną definicję ziemniaka”, bowiem rzucono we mnie pytaniem, czy nie żal mi poświęcać dobra dziecka dla pracy? O ja cię …! No nie dogodzisz, kurwa, nie dogodzisz! 

W salonie piętrzą się rozsypane zabawki, kosz na śmieci rywalizuje z koszem na pranie o miano najbardziej przepełnionego, rozmrożone mięso woła „ugotuj mnie”, mąż woła „ugotuj mi”, dziecko woła „nie chce mięska”, a drugie woła … Stop, cicho! Drugie coś woła, ale trudno mi usłyszeć w natłoku tych wszystkich spraw. Ono woła: „Mamo, pobaw się ze mną”. I stają mi przed oczyma łzy Karolinki nad talerzem ukochanych buraczków, których nie może już zmieścić, bo zapchała się ziemniakami. I widzę w sobie mamę, która pada na pysk, bo zapchała się pracą, praniem, sprzątaniem i gotowaniem, nie zostawiając sobie miejsca, na … wartościowy czas z dzieckiem. 

Gdyby ktoś Cię zapytał, co zajmuje pierwsze miejsce na liście Twoich priorytetów, zapewne odpowiedziałabyś, że dzieci. Czy, podobnie jak ja, nie zostawiasz ich sobie na koniec? Rozsiadasz się wreszcie nad klockami na wyodkurzanym dywanie, w posprzątanym pokoju, wdychając zapach pysznego obiadu na jutro … i zdajesz sobie sprawę, że już nie możesz, bo się zapchałaś. Spoglądasz na wyprasowaną koszulę męża… i uświadamiasz sobie, że jego to już nawet nie nakładasz sobie na talerz, bo wiesz, że nie zmieścisz. Czy na pewno dobrze określiłaś swoje priorytety? Czy w całym tym perfekcyjnym dbaniu o rodzinę, nie zostawiłaś sobie zbyt mało miejsca na … rodzinę? Więź, niestety, nie poczeka. Niepielęgnowana, zmizernieje, jak storczyk na parapecie. I co Ci wtedy zostanie? Pranie. Bo zmieniają się ludzie, czasy i okoliczności. A pranie zawsze na Ciebie czeka.