Wspominam swoje pierwsze samotne wyjście z domu po urodzeniu pierwszego dziecka. Moja córka miała wtedy … 6 tygodni, a ja wybrałam się do … apteki .
To wydaje mi się teraz nieprawdopodobne, że przesiedziałam z dzieckiem sześć tygodni bez chwili wytchnienia . A potem uświadomiłam sobie, że w zasadzie przesiedziałam tak … kilka lat . Pamiętam, że było to tuż po Bożym Narodzeniu, na latarniach i w witrynach migotały ozdoby świąteczne. Jakoś nie zwracałam na nie uwagi na spacerach z wózkiem, ze wzrokiem wbitym w córeczkę. Zadziwiła mnie myśl, że na zewnątrz, poza moim mieszkaniem, świat wygląda tak, jak przedtem. Moje życie w żadnym stopniu nie wyglądało tak, jak przed urodzeniem dziecka. Wywróciło się kompletnie. Skarciłam się za moment wgapienia się w kompozycję za szybą kwiaciarni, przecież miałam iść, w domu czekało dziecko, pewnie płakało. Czułam się jak dezerterka, jak ktoś kto wtopił się podstępnie w krajobraz, do którego nie pasował . Gdy weszłam do apteki i zobaczyłam kolejkę, miałam wyrzuty sumienia, że postoję dłużej, niż planowałam. Zerknęłam w kierunku dużego lustra z efektem wyszczuplania, to była reklama środków na odchudzanie. Zobaczyłam w nim … siebie, zupełnie znajomy widok, no po prostu ja. A potem dotarło do mnie, że to byłam ja przed „godziną M”, bo teraz byłam dwa razy grubsza. Jakiś pan zagadał do mnie w kolejce, to też dobrze znałam. Ale nie … on po prostu zapytał, czy tu jest jedna kolejka, mnie, pulchną babę w niedbałym kucyku i szarym płaszczu, jedynym w który się mieściłam. Podchodząc do okienka, poczułam tremę. To miały być moje pierwsze słowa od tygodni, skierowane w miejscu publicznym do obcej dorosłej osoby. Pomyliłam się, jak dziecko, recytujące wiersz na akademii. Pospiesznie zapłaciłam, zabrałam z lady swoje zakupy i zamarzyło mi się wrócić jak najszybciej do domu, do dresów, do koszulki do karmienia, do maleństwa, które zapewne od kwadransa wrzeszczy i nie może mi wybaczyć, że podkusiło mnie, by na chwilę opuścić służbę.
Utknęłam na tej służbie na lata, oczytawszy się o tym, jak ważna jest bliskość mamy dla rozwoju dziecka w pierwszych latach jego życia. Poświęciłam pracę, przyjaźnie, rozrywki. I wcale nie chcę napisać, że żałuję, przeciwnie – jestem cholernie dumna, podziwiając efekty swojego poświęcenia w moich pewnych siebie, ogarniętych i przede wszystkim szczęśliwych dzieciakach. Nie mogę jednak zapomnieć o trudnej do zniesienia myśli, która towarzyszyła mi przez pierwsze lata macierzyństwa: że już nigdy nie będzie normalnie. Tak, jakby w jednej chwili wszystko to, co składało się na moją codzienność, bezpowrotnie stało się czymś nieosiągalnym, wręcz zakazanym. Idziesz z nami na piwo? Idziesz na sylwestra? Na koncert? Nie, k**wa, nie idę. A jak się musiałam się tłumaczyć! Bo ile można karmić, to już sama woda przecież. Bo dziecko od małego trzeba uczyć, że mama ma prawo wyjść. Bo zdziczejesz w tym domu. Bo oni nie mogą rządzić i wymuszać płaczem, żebyś nie wychodziła. Bo dzieci najlepiej rozwijają się w żłobku. Ja pi***olę. Nikomu nie przeszło przez myśl, że mnie nikt nigdy nie przywiązał do kaloryfera, tylko dokonałam świadomego wyboru zgodnego z moimi przekonaniami oraz tym, na co … miałam ochotę !
Aż pewnego dnia, niepostrzeżenie, moje dzieci stwierdziły, że lepiej bawią się na spacerze z tatą, potem moja córka zdecydowała się pojechać na pierwszą nocowankę do babci, mój uśmiechnięty syn zrobił mi „pa, pa”, kiedy wychodziłam do pracy po długiej przerwie. A potem … zauważyłam, że znowu wychodzę na kawę, na drinka, na shopping, bo moje dzieci mają wspaniałą relację z tatą, z dziadkami, z rówieśnikami. Uświadomiłam sobie, że kiedy zostaję z nimi w domu, oni bawią się ze sobą i nie mam żadnego problemu z ogarnięciem obiadu czy chaty. Że długa podróż samochodem z dziećmi przestała być drogą przez piekło. Że mogę pojechać z nimi do swojej koleżanki i już nie mam problemu, żeby usiąść, pogadać i wypić kawę. Nawet książkę mogę poczytać w ciągu dnia! Mogę siedzieć na ławce na placu zabaw, bez konieczności biegania w dwie strony jednocześnie. Mogę obejrzeć wieczorem film i napić się wina, bo zasypiają o ludzkiej porze i nie budzą się w nocy, mogę rano wypić w ciszy kawę, bo nie zrywają się już bladym świtem. Rety, ile ja mogę! Wszystko mogę! A tak niedawno wydawało mi się to nierealne, nieprawdopodobne. Wisienką na torcie był dzień, w którym przytargałam walizkę z sukienkami sprzed ciąży, które już tyle razy miałam wyrzucić, ale nie pozwalało mi na to uczucie, którym je darzę.
Pewnie mamy „odchowanych” dzieci pomyślą „,odkryła Amerykę”. Sama zaobserwowałam, jak łatwo puszczam w niepamięć trudne chwile. Dziś z pewnością nie przesiedziałabym z dzieciakami sześciu tygodni bez resetu i odskoczni! Sorry!
Dlatego, swoje słowa kieruję przede wszystkim do mam maluszków, które mimo całej słodyczy wpisanej w macierzyństwo, mają czasem ochotę się od niej porzygać. Stara, wytrzymaj! Przysięgam Ci, że jeszcze zatańczysz na stole! Masz teraz przed sobą cholernie trudną misję, może Ci się wydawać, że już zawsze będziesz taka ud*piona, zmordowana i uciemiężona. Ale to minie i … zaprocentuje! I wcale nie każę Ci się cieszyć każdą chwilą, bo niby jeszcze zatęsknisz za obrzyganą mlekiem koszulką … nie każę Ci czcić „uśmiechu bombelka” i fotografować kupy na pamiątkę. Nie każę Ci epatować szczęściem, bo wiem, że prawdopodobnie masz teraz przerąbane. Może, podobnie jak ja kiedyś, myślisz, że już nigdy nie odzyskasz tego, co macierzyństwo Ci odebrało.
Słuchaj, ja Ci nie będę proponować tego kina, tej imprezy, tego wypadu, tego drinka. Ale pamiętaj, że zawsze trzymam dla Ciebie miejsce i … kieliszek. Bo wiem, że wrócisz.
Kasia 😘.