“Gdybym miał takie oceny jak ty, rodzice nosiliby mnie na rękach”, usłyszała jedna z moich uczennic od kolegi z klasy. Oczy dziewczyny przybrały chmurny odcień, posmutniały i zaszkliły się, a ona zamyśliła się w milczeniu. Zapewne usilnie poszukiwała odpowiedzi na pytanie, dlaczego jej rodzice, mimo spektakularnych wyników w nauce, nie nosili jej na rękach. A może, przeciwnie, ta odpowiedź wydawała jej się oczywista. Była przecież przekonana, że jest najgorszym dzieckiem na świecie. Gdyby zapytano ją, co myślą o niej jej rodzice, bez wahania odparłaby, że się jej wstydzą. Powiedziałaby, że próbuje tymi dobrymi stopniami wynagrodzić im to, jaka jest beznadziejna. Ma przed oczami ich zażenowanie na twarzach, gdy palnie jakąś głupotę przy ludziach. Jest pyskata. Jest histeryczna. Jest przewrażliwiona. A do tego wszystkiego, jeszcze rozwydrzona, niewdzięczna i trudna. Jej mamie zrobiłoby się pewnie przykro, gdyby usłyszała jej szczerą odpowiedź. Pomyślałaby: to niesprawiedliwe. I miałaby rację. Wszak, z powyższego wyznania można by wywnioskować, że moja uczennica jest dzieckiem krytykowanym, niedowartościowanym i niedocenionym. A przecież to nieprawda. Przecież rodzice bardzo ją kochają i są z niej dumni. A że czasem, w emocjach, zdarzy im się nazwać ją histeryczką, wytknąć błędy lub postraszyć, że koleżanki będą się z niej śmiały, to zapewne myślą sobie, że przecież, na litość Boską, chcą dobrze! Przecież muszą w jakiś sposób zwrócić jej uwagę na to, że robi coś źle, żeby przygotować ją do życia i uchronić przed zranieniem przez innych w przyszłości. Tyle, że ta dziewczyna po latach może nie pamiętać wszystkich ciepłych słów, wsparcia, wspólnie spędzonego czasu, kontenera miłości, który od nich otrzymała. Zapamięta, że była najgorszym dzieckiem na świecie. Niewdzięczna? To nie tak. Dlaczego w pamięci nie zostaje nam to, co dobre, tylko gorączkowo wywlekamy to, co złe? Bo … tak działa ludzki mózg. Pierwotnie „zaprojektowany” do tego, by umożliwić przetrwanie, wyciąga na wierzch potencjalne negatywy, by uniknąć zagrożenia. Z kilkudziesięciu sytuacji, gdy huśtaliśmy się na huśtawce, zapamiętamy tę, gdy spadliśmy. Z miliona rozmów z rówieśnikami w klasie, zapamiętamy tę, w której ktoś nas zranił.
Wiecie, my, dorośli, potrafimy zrozumieć, opisać i okiełznać większość emocji. Dzieci potrafią tylko krzyczeć, tupać i płakać. Nastolatki, potrafią okazywać bunt i krzyczeć na swój sposób, „pyskując” (nienawidzę tego słowa), zamykając się w sobie, eksperymentując z wyglądem, imprezując. Brak zainteresowania, brak zrozumienia, brak możliwości wyjaśnienia, brak mądrego przewodnictwa dorosłych, prowadzi ich do frustracji, która skutkuje atakami złości, histerią i agresją. A takie zachowanie, wywołuje z kolei silne emocje u rodziców. Wzajemnie napędzają swoje negatywne uczucia, bez możliwości przegadania, przeanalizowania ich, bo rodzic instynktownie czuje się w obowiązku natychmiast przerwać niepożądane zachowanie, by odzyskać kontrolę nad sytuacją. Gdy byłam dzieckiem, nikt nie znał pojęcia „wysoce wrażliwe dziecko”. Rodzice, przepełnieni najlepszymi intencjami, dążyli do tego, by dobrze wychować swoje dzieci. W dobrej wierze, stosowali kary, dyscyplinowali dzieci krzykiem lub klapsem, wpajali szacunek do starszych i konieczność podporządkowania się oraz wierzyli, że nie mogą rozpieścić swoich dzieci i pozwolić im wejść sobie na głowę. Dla wrażliwego dziecka, są to jednak metody krzywdzące, godzące w jego samoocenę i poczucie własnej wartości.
Pomyśl, czy Ty też kiedyś czułaś się najgorszym dzieckiem na świecie? Czułaś się gorsza od swojego rodzeństwa, rówieśników, potem współpracowników? Wylewałaś siódme poty, by ukryć przed światem, że za fasadą pewności siebie, skrywasz przekonanie, że jesteś beznadziejna? Ja z przykrością stwierdzam, że poczucie gorszości od reszty świata bywało obecne w moim życiu. Uświadomienie sobie, jak mylne było to przekonanie, zajęło mi wiele lat i kosztowało mnie mnóstwo pracy nad sobą. Założę się, że jeśli się znamy, ostatnią rzeczą, którą mogłabyś o mnie powiedzieć, to, że mam niską samoocenę. Może nawet zazdrościsz mi pewności siebie i przebojowości? A może właśnie to Cię u mnie drażni? Cóż, dziś mogę szczerze powiedzieć, że są to cechy, które u siebie lubię i z których jestem dumna. Ale nie zawsze je miałam. Mnie również zdarzało się pomyśleć o sobie, jak o najgorszym człowieku na świecie.
I wreszcie … to nie jest tak, że dzieci i nastolatki nie mają problemów. To, że nie muszą martwić się o dorosłe sprawy, nie czyni ich beztroskimi. To, że ich problemy są dla nas maleńkie, nieistotne i nieuzasadnione, nie oznacza, że ich życie pozbawione jest stresu. I ten ich dziecinny stres, te dziecinne problemy, wywołują u nich dokładnie takie same emocje, jakie u nas wywołują nasze dorosłe sprawy. Z tą różnica, ze dzieci i nastolatki nie zawsze są w stanie właściwie je wyrazić i samemu sobie z nimi poradzić. To nie jest tak, że płaczą, krzyczą i buntują się, bo są niegrzeczne. Za takim zachowaniem zawsze stoi jakaś niezaspokojona potrzeba lub mały wielki problem. I nie zrobimy dziecku krzywdy, jeśli potraktujemy je z należnym szacunkiem, troską i uwagą. Jeśli pozwolimy mu na te emocje i okażemy wsparcie. Jeśli wyciągniemy ku niemu pomocną dłoń, zamiast je uciszyć, ukarać lub odesłać do pokoju, wywołując w nim poczucie winy za to, co czuje.
To wręcz niewyobrażalne, jak łatwo jest sprawić, że dziecko czuje się beznadziejne. A w przypadku wrażliwego dziecka, wręcz trudno jest sprawić, żeby …nie czuło się beznadziejne. Wszelkie rodzicielskie sztuczki w stylu: dzieci będą się śmiały, tata będzie zły, nauczyciele nie będą cię lubić. Porównywanie do innych: zobacz, jakie Ania ma oceny. Aluzje do wieku czy płci: chłopcy się nie mażą, dziewczyny nie chodzą na mecze. Etykiety: ty marudo, ty płaczko, ty łobuzie, ty leniu, ty niezdaro. Szantaż emocjonalny: przez ciebie się spóźniliśmy, zobacz co narobiłeś, znowu muszę się za ciebie wstydzić. I wreszcie to nasze rodzicielskie użalanie się nad swoim losem, typu: wpędzisz mnie do grobu, zamęczysz mnie, nie mam siły do ciebie, wszystko muszę za ciebie robić, z tobą nie można normalnie rozmawiać. I niestety, nawet jeśli takie teksty zdarzają się rodzicom okazjonalnie, to właśnie one zostają dzieciom w pamięci, przyćmiewając miłe słowa. Co więcej, rodzice mają w zwyczaju wytykać to, co złe, a całą resztę zbywać milczeniem. Nie reagują, gdy dziecko sto razy odrobi pracę domową, ale gdy ten jeden raz wyrwie gałę za jej brak, uruchamia się lawina wyrzutów. Nie doceniają wszystkich sfer, w których ich dziecko nie przysparza kłopotów, za to wyolbrzymiają te, w których nie jest idealnie. Jeśli jest dobre z polskiego i kiepskie z matmy, wysyłają je na korki z matmy, zamiast na kółko literackie. Zamiast skupiać się na atutach, uwypuklają deficyty. Nie chwalimy dzieci za to, że w większości przypadków, świetnie się spisują. Ale niech no tylko wywiną jakiś numer… A potem idzie w świat taka uczennica, wspaniała, piękna, mądra, zdolna i … święcie przekonana, że jest najgorszym dzieckiem na świecie. A jej rodzice przecierają oczy ze zdziwienia, bo przecież to bzdura! Przecież jest dla nich najważniejsza. Przecież ją kochają. Przecież robią wszystko co w ich mocy, by wychować ją na dobrego i szczęśliwego człowieka. I na końcu, wszystkim jest przykro.
Tak się złożyło, że ja też niedawno poczułam się małą, beznadziejną Kasią. Poszłam na kontrolę do lekarza, ze średnimi wynikami, bo coś tam pomyliłam z dawkowaniem (i tak uważam, że w obliczu zawiłości instrukcji pani doktor, zajebiście dałam radę 😂). „Czy Pani nie rozumie co ja do Pani mówię? Czy Pani jest poważna? Co to ma w ogóle być? Pani nie jest moją pacjentką, skoro sama sobie Pani dobiera dawkę leku, teraz niech się Pani sama leczy! Teraz ja mówię, niech mi Pani nie przerywa”. Trzymałam się długo dzielnie, przyjmując na klatę ten upust lekarskiej frustracji, ale nagle … jedna łza, druga, lawina! Lekarka zastygła w konsternacji, a ja byłam już tak rozkręcona, że nie mogłam wydusić słowa. I za nic w świecie nie potrafiłam się opanować. Do tego było mi tak ogromnie wstyd! Dorosła baba, matka, nauczycielka, szlocha w gabinecie, bo pani doktor ją skrzyczała. Chciałam się zapaść pod ziemię. Jakoś wytrwałam do momentu otrzymania recepty, pokiwalam głowa na sugestię wizyty u psychiatry i pobiegłam do auta dokończyć swoje katharsis. Wyłam jak głupia. Wyłam w imieniu małej Kasi, dorosłej Katarzyny, profesorki Rybaniec i jej uczennicy, mojej wrażliwej córki Karoliny i wszystkich dzieci i dorosłych, którzy czują się beznadziejni. A teraz, w imieniu ich wszystkich piszę ten tekst, do tych, którzy, mając do wyboru wsparcie lub krytykę, wybierają to drugie. Każdy z nas jest wyjątkowy, każdy jest najlepszy i najgorszy, każdy jest wybitny i beznadziejny, każdy jest dokładnie taki, jaki ma być. Bezwarunkowa miłość polega na akceptacji całej palety barw, tworzących obraz człowieka. Podsumowanie powierzam Jane Ryan: „Rodzicielstwo jest wychowaniem i docenianiem dziecka, które się ma, a nie które chciałoby się mieć. Jest zrozumieniem, że jest ono dokładnie tym, kim miało być. I jeśli jesteśmy szczęściarzami, może się okazać nauczycielem, który zmieni nas w ludzi, którymi mieliśmy zostać”. Ja mogę już nazywać się szczęściarą, bowiem moje dzieci, moi najważniejsi nauczyciele, zmienili mnie, małą Kasię, w głos pani Katarzyny, który tłumaczy krzyk, tupanie i bunt, na język dorosłych.