“Było nas jedenaścioro, mieszkaliśmy w jeziorze …”

To miał być tekst o bezstresowym wychowaniu

Miałam napisać o tym, że młodzi rodzice (czytaj: ci, z mojego pokolenia), uważają “bezstresowe wychowanie” za pożądany model rodzicielstwa. Dążą do niego, ale okazuje się to niemożliwe, bo nie da się uchronić dzieci przed stresem w życiu. Przez “bezstresowe wychowanie”, rozumieją zupełną rezygnację z przemocy, zarówno fizycznej jak i werbalnej czy emocjonalnej, unikanie kar, krzyków, przymuszania dzieci do posłuszeństwa, zastępując je uczeniem dzieci współpracy, zaakceptowaniem wszystkich emocji i okazywaniem szacunku, wsparcia i bezwarunkowej miłości. Miałam również napisać o tym, że pokolenie naszych rodziców, a już na pewno dziadków, rozumie “bezstresowe wychowanie” zupełnie inaczej – jako niewychowanie, pozwalanie dzieciom na wszystko, łącznie z „wchodzeniem na głowę”, wyręczanie, brak reakcji na nieprzestrzeganie zasad społecznych lub granic innych ludzi (innymi słowy: sposób na wyhodowanie potwora). Chciałam również napisać, że to wszystko jest w zasadzie generalizowaniem, bo wśród młodych rodziców również pojawiają się opinie, że nie da się wychować porządnego człowieka bez kar, klapsów i krzyków, czego oni, jako porządnie wychowani ludzie, stanowią najlepszy przykład. A wśród niektórych seniorów, nieśmiało kiełkują wyrazy ubolewania nad tym, że okazali swoim dzieciom za dużo surowości, a za mało czułości. I wreszcie, na końcu chciałam napisać, że w istocie nie istnieje taki nurt wychowawczy, jak bezstresowe wychowanie. Jest to pojęcie, które funkcjonuje wyłącznie w języku potocznym, jest skrajnie różnie interpretowane przez przedstawicieli różnych pokoleń i wywodzi się z tłumaczenia na język polski pojęcia “permissive parenting” (bardziej adekwatnym tłumaczeniem jest rodzicielstwo persmisywne), określającego nurt w pedagogice, oparty na braku kar, braku oczekiwań rodziców oraz znacznej swobodzie zachowań dziecka (definicję skopiowałam z Wikipedii). Zatem, termin “bezstresowe wychowanie” odnosi się do zbioru różnych teorii i nurtów pedagogicznych, ale samo w sobie po prostu … nie istnieje🤷‍♀️.

Przygotowując się do napisania tego tekstu, dość dawno temu, bo to tekst z szuflady, poprosiłam swoich znajomych na Facebooku o odpowiedź na pytanie, czym ich zdaniem jest bezstresowe wychowanie. W tym samym czasie, brałam aktywny udział w wielu dyskusjach, które toczyły się w komentarzach do postów związanych z tematyką wychowania dzieci. Już rwałam włosy z głowy i tłukłam gitarą o ścianę, na widok kolejnego wywodu reprezentanta szanownej starszyzny o tym, jakie to złe są te czasy, ta dzisiejsza młodzież, ci dzisiejsi rodzice i to dzisiejsze bezstresowe wychowanie, w porównaniu do tych wspaniałych dni, gdy każdy wpieprzał chleb z cukrem na trzepaku, czując wdzięczność za lekcje szacunku, odbierane od ojcowskiego paska. I wszyscy przeżyli i wyrośli na porządnych ludzi. I nikt nie narzekał. Zagadką pozostaje, kto tak źle wychował to nasze, pożal się Boże, pokolenie nieudolnych rodziców ułomnych dzieci, które “nie znajo” Rumcajsa. I nagle, wcale nie na końcu internetów, a tuż pod nosem, odnalazłam grupę o intrygującej nazwie “Było nas jedenaścioro, mieszkaliśmy w jeziorze” (choć, gwoli ścisłości, to raczej grupa odnalazła mnie, ale to długa historia). Czując w kościach, co tam się święci, z dreszczykiem emocji, wpisałam tę frazę w Google. Okazało się, że to popularna (ale nie wśród takich boomerów, jak ja), copypasta. Tu apeluję o powrót do dalszej części niniejszego wywodu, po tym, jak już wyguglujesz, kto to jest boomer i co to jest copypasta…  Z rozkoszą zachęcam również do zapoznania się z treścią tejże pasty. Ustaliłam, że autorem tego genialnego tekstu jest pan redaktor Łukasz Najder oraz że koresponduje on z równie genialnym skeczem Monthy Phytona „Jak to kiedyś ciężko było”. W tym miejscu, naprawdę serdecznie pozdrawiam niezdarnym uśmiechem wszystkich tych, którzy cisną ze mnie bekę, że tak się podjarałam tekstem sprzed siedmiu lat, czy skeczem sprzed trzydziestu. Ale ja, zdaje się, miałam o grupie! Otóż, wspomniana przeze mnie fejsbukowa grupa, która zaczerpnęła swoją nazwę z rzeczonej copypasty, zajmuje się tym, czym ja się zajmowałam przez kilka dni zbierania inspiracji do tego tekstu. Wyłapują boomerskie wywody o wyższości minionych czasów (w których królują te o bezstresowym wychowaniu), wklejają screeny i komentują. Ale jak komentują! Z szacunkiem, bez błędów ortograficznych, z logicznym argumentem i kulturą dyskusji. W taki właśnie sposób wyrażają swoją dezaprobatę dla opinii, że nastolatka została zamordowana z powodu sztucznych rzęs i bezstresowego wychowania. Lub, że nauczycielka miała prawo palnąć ucznia w łeb, by uchronić swój własny łeb przed inwazją dzieci, które wychowane bezstresowo, instynktownie włażą na głowę. Albo gloryfikacji babci, która straciła życie z rąk czternastoletniej wnuczki, w męczeńskiej walce z bezstresowym wychowaniem, polegającej na permanentnym dostarczaniu całej rodzinie źródła stresu. Takiej kopalni trafnych, łebskich, wartościowych komentarzy, nie znalazłam dotąd na żadnej z grup, do których należę. A czyjego są autorstwa? No, wychodzi na to, że tej zarazy – dzisiejszej młodzieży, wychowanych bezstresowo potworów, którzy bezwstydnie pozwalają sobie na polemikę z opinią, że małe dzieci umierają na nowotwory w ramach kary boskiej za brak modlitwy i klątwy smartfonów. Wprosiłam swoją nieskromną, boomerską osobę do grupy tych gówniarzy, którzy mogliby być moimi dziećmi, gdybym w liceum zaufała kalendarzykowi. I jadę ze swoją krucjatą! Jest coś dla mnie: komentarz „młodej pannicy” (przepraszam Panią), że bicie dzieci to przemoc i są inne sposoby na kary i konsekwencje niepożądanych zachowań dzieci. Zaczepiam ją zatem pytaniem, czym, jej zdaniem, różni się kara od konsekwencji. Ja to oczywiście doskonale wiem, a jakże, wszak przeczytałam elaboraty na ten temat i wiem, że to wcale nie taka oczywista kwestia, wymaga zgłębienia tematu. Mija kilka chwil i otrzymuję powiadomienie o komentarzu zwrotnym. Wyobraźcie sobie, że ta bezczelna gówniara (jeszcze raz Panią przepraszam), w kilka minut i w kilku zdaniach przedstawiła mi najtrafniejsze podsumowanie tej różnicy, jakie dotąd przeczytałam. No i co, Refleksyjny Babsztylu? Szach mat. 

No i nie będzie tekstu o bezstresowym wychowaniu, bo zrozumiałam, że on nikomu nie jest potrzebny. 

Starszyzny nie przekonam, bo mogłabym to zrobić wyłącznie z ambony lub z radia, a tam mnie, o dziwo, nikt nie zaprasza. Czterdziestolatków, wychowanych pasem na porządnych ludzi, też nie przekonam, bo oni są już przekonani w drugą stronę i nie poszukują drogowskazów od mamusiek – terrorystek z internetu. Tu zadziałałyby wyłącznie trepanacja kręgosłupa moralnego i pogruchotanej kości ogonowej, ale kosztów zabiegu nie pokrywa pińcet plus. Swoich rówieśników, którzy kroczą drogą szacunku do dzieci i pogardy dla przemocy, przekonywać nie muszę, bo już idziemy ramię w ramię, a na głowach siedzą nam nasze rozwydrzone dzieci. A „ta dzisiejsza młodzież”, zdaje się wyprzedzać nas o krok.

Ale idziemy. Wygląda na to, że w dobrym kierunku. 

Mijamy po drodze boomerów, którzy wrośli korzeniami we wspomnienie smaku próchnicy, moczu i mchu. Im jest dobrze, bo wrośli, a nam się dobrze idzie. 

I nikt nie narzeka.