Jeśli spotkasz mnie o poranku, zobaczysz jak drepczę w szpilkach na parking, obładowana torbami, w których dźwigam to, co niezbędne na kilka najbliższych godzin. Trochę książek, trochę dokumentów, trochę przyborów, coś do jedzenia. Nie zobaczysz jednak wszystkiego, co ze sobą taszczę. Czegoś, co jest mi zupełnie nieprzydatne, a wręcz niepotrzebnie mi ciąży: słabo przespanej nocy, sprzeczki z kimś bliskim, dziury w zębie córki, nieopłaconej w terminie faktury, bolącego odciska i wyrzutów sumienia, że powiedziałam coś, czego nie powinnam. Nie dostrzeżesz moich obaw, lęków, moich smuteczków i nostalgii. Czasem udaje mi się zostawić je w domu, zrzucić z siebie w momencie zmiany kapci na szpilki. A czasem, nie …
Czasem, z kolei, niosę ze sobą bagaż lekki i przyjemny: wspomnienie udanego popołudnia, komplement, ciepłe słowo, rozwiązanie ciążącego problemu, pomyślny finał długich starań. I ten dobry bagaż unosi mnie ponad chodnikiem, dodaje skrzydeł, prześwituje w blasku moich oczu i układa usta w uśmiech. Mam wówczas dobry dzień. To właśnie wtedy mam siłę tworzyć i pracować na najwyższym poziomie. To wtedy rodzą się moje kreatywne pomysły na niecodzienne lekcje. Fruwam między ławkami, dzieląc się z uczniami swoim entuzjazmem.
Ale nie zawsze mam dobre dni. Bywa, że przynoszę ze sobą do pracy bagaż tak ciężki, że pozwala mi wykrzesać z siebie tylko absolutne minimum, mieszczące się w dolnych granicach profesjonalizmu. Bywa też, na szczęście wyjątkowo rzadko, że nie udaje mi się dosięgnąć nawet tej dolnej granicy. I muszę przyznać, że jeszcze nigdy w mojej karierze, nie zdarzyło mi się doświadczyć braku wyrozumiałości ze strony uczniów. Jeszcze nigdy nie usłyszałam nic innego, niż „Spoko, sorko, rozumiemy”.
I myślę sobie, że w naszej sali lekcyjnej, oprócz mojej torebki i dwudziestu plecaków, tłoczy się również dwadzieścia jeden bagaży, których nie dostrzega nikt, poza ich właścicielami. A przecież, to właśnie te bagaże, ich rodzaj i ciężar, zdecydują o tym, jaka będzie ta dzisiejsza lekcja. Ile będzie sukcesów, ile porażek. Ile westchnień, ile ziewnięć, ile błysków w oku, ile uśmiechów. Co więcej, niektórzy z nas wyjdą z niej szczęśliwsi, a inni jeszcze smutniejsi, niż przyszli. Wszak, nie ma czegoś takiego, jak „nasza klasa”. Jest za to dwadzieścia jeden indywidualnych jednostek, jedna torebka, dwadzieścia plecaków i dwadzieścia jeden niewidzialnych bagaży o różnej wielkości i ciężarze, każdego dnia. Niesprawiedliwe jest jednak to, że jedna z tych jednostek ma przywilej zakomunikowania pozostałym, że ma gorszy dzień, przełożenia trudnej lekcji na jutro i usłyszenia „Spoko, sorko”. Ta sama jednostka ma przywilej zmiany lekcji przy tablicy na zabawę, dramę czy grę, gdy akurat jej bagaż ją uskrzydla. Ale … co z pozostałymi? Czy usłyszą „Spoko, kochani”, kiedy powłóczą nogami, przeczołgani poprzednią lekcją? Czy uczeń usłyszy „Spoko, rozumiem”, gdy poprzedniego wieczoru pokłócił się z rodzicami, rozstał się z sympatią, zgubił jedną słuchawkę lub nie mógł zasnąć do drugiej w nocy? I czy w ogóle powinien to usłyszeć z ust nauczyciela?
Zapisaliśmy na tablicy pamiętne zdanie: „Sprawiedliwość działa w dwie strony, podobnie jak wyrozumiałość”. Nie mam możliwości podejrzenia tego, co uczniowie niosą w swoich niewidzialnych bagażach. Nie mam również prawa wymagać, by pokazali mi jego zawartość. Ale myślę, że mogę spytać, czy jest ciężki. I obdarzyć swoich uczniów zaufaniem w szczerość ich odpowiedzi. Bo, przecież, ciężar bagażu może właściwie ocenić wyłącznie ten, kto go niesie.
I właśnie to jest moje wyzwanie wychowawcze na najbliższy czas. Nie zapominać o niewidzialnych bagażach i zrobić co w mojej mocy, żeby do nich nie dokładać. I ponad wszystko, chciałabym nie być tą jedyną jednostką w klasie, która prowadzi sprawiedliwość i wyrozumiałość drogą jednokierunkową. Bo wówczas, będzie to … ślepa uliczka.