Przyznaj się, to złagodzą Ci wyrok

Silna i niezależna kobieta – taka z memów, ma kota i butelkę wina w lodówce. To, czego z pewnością nie ma, to … dzieci. O ile siła niewątpliwie jest w macierzyństwie na wagę złota, to niezależność … dobra, nie kończę nawet tego zdania. Jaka, kurwa, niezależność? 

Macierzyństwo i niezależność po prostu się ze sobą gryzą. I tutaj, idę o zakład, że nikt, nawet te idealne, świetnie zorganizowane i zbalansowane matki, nie znajdą argumentu, który obali tę tezę. Chcąc samodzielnie sprawować opiekę nad dzieckiem, żegnamy się z niezależnością finansową i przechodzimy na łaskę partnera bądź socjalu. Chcąc być niezależne finansowo, zdajemy się na łaskę instytucji, babci, niani. Już widzę błysk w Twoim oku, gdy myślisz: no, babcia to może faktycznie, ale przedszkole czy niania, łaski nie robią. A ja unoszę brew i pytam: czyżby? Nie robią, podejmując się opieki nad Twoim dzieckiem, ale czy przeszło Ci przez myśl to, jaki masz wpływ na jakość tej opieki? Ile masz do gadania, kiedy w praktyce Cię tam nie ma? Możesz pouczyć swoją mamę czy teściową, możesz zostawić niani notatkę na lodówce, możesz wyrazić pobożne życzenia w kwestionariuszu przedszkolnym, ale w praktyce – możesz równie dobrze wsadzić sobie swoje wymagania w … buty. Bo to, czy zostaną spełnione, jest wyłącznie kwestią dobrej woli osoby, która sprawuje opiekę nad Twoim dzieckiem. Dobra wola, czy jak kto woli, łaska. Może jesteś szczęściarą i dobrze trafisz, wówczas to los okazuje się dla Was łaskawy. Ale równie dobrze, może tak nie być i nie masz na to wpływu. To nie zależy od Ciebie. Masz oczywiście wybór, możesz poszukiwać rozwiązań dotąd, aż je znajdziesz, ale nie zaprzeczysz, że Twoje decyzje i wybory są uzależnione od faktu, że jesteś mamą. Uzależniasz od tego swój terminarz, wybór miejsca na urlop, listę zakupów. Twoja obecność na imprezie firmowej jest uzależniona od tego, czy znajdziesz opiekę dla dziecka. Podobnie jak na każdej innej imprezie. I na fitnessie. I u dentysty. I w sumie wszędzie. Od Ciebie zależy tylko to, od kogo i w jakiej kwestii będziesz …zależna. 

Możesz wybrać niezależność wychowawczą, czyli wychowywać swoje dziecko samodzielnie, po Twojemu, według własnej wizji, nie korzystając z niczyjej pomocy. To świetna droga ucieczki od nieporozumień i niekonsekwencji. Masz gwarancję, że nikt nie dosłodzi dziecku herbatki, nie wsadzi go w chodzik, nie postraszy go gniewem Bozi i nie postawi go do kąta (jeśli, oczywiście, Ty nie będziesz sobie tego życzyć). Zyskujesz pewność, że Twoje dziecko spędza odpowiednią ilość czasu przed ekranem, ma zbilansowaną dietę i przyswaja właściwe wartości. Że jego emocje są respektowane, że ma właściwy przykład do naśladowania. Słowem, jest po twojemu. Ale tracisz tym samym możliwość rozwijania kariery zawodowej, co w większości przypadków wpędza Cię w zależność finansową. Czy to wszystko, co tracisz? Nie. Tracisz życie społeczne. Tracisz niektórych przyjaciół. Tracisz szansę na reset, rozrywkę, rozwijanie pasji. A jeśli nawet niezupełnie tracisz, to na pewno mocno ograniczasz. Ilość swojego „wolnego” czasu uzależniasz od długości drzemki lub samodzielnej zabawy. I nie ma co się oszukiwać, na nie również nie masz wpływu. To nie jest „kwestia organizacji” ( nawet przytaczając to zdanie, czuję, jak podnosi mi się ciśnienie). To raczej łut szczęścia, jaki temperament przypadnie Twojemu dziecku. W praktyce, życie mamy, która zdecydowała się sprawować samodzielną opiekę nad maluchem, przypomina trochę niekończącą się szychtę. Dni zlewają się ze sobą, rządzi nimi niezmienna rutyna i nie ma nadziei, że przyjdzie wieczór, weekend czy wakacje. Ktoś przyjdzie, ktoś pójdzie, a mama tkwi na swoim stanowisku, niczym mebel w zabudowie. Ale jest niezależna w kwestii wychowania dziecka – nikt jej się nie wcina, nikt nie burzy jej wizji, nikt nie kopie pod nią dołków. Skoro już o dołkach, to trudno nie zauważyć, że taka sytuacja może być mocno … dołująca. Cały czas z dzieckiem. Dzień i noc, świątek piątek. Można dostać … sama to powiedz! I aż się prosi o to, by osiągnąć jakiś balans, kurde balans. Tylko wówczas, musimy … oh, yes, poprosić kogoś o opiekę nad naszym dzieckiem! I tutaj znowu wszystko zależy od naszych oczekiwań i tego, na ile ktoś ma ochotę i możliwość im sprostać. Te pożal się Boże nowoczesne mamuśki (jak ja), mają tutaj najbardziej przerąbane. „Bo one sobie Bóg wie co wymyślają i potem mają pretensje, że nikt się nie będzie z ich dziećmi pierniczył, tak jak one. Nikt nie będzie czytał ich książek i tańczył tak jak zagrają. Jakoś wszyscy dotąd wychowali dzieci normalnie i wszyscy przeżyli. Więc, owszem, mogę się zająć jej dzieckiem, ale PO MOJEMU! A jak się nie podoba, to niech sobie sama z nim siedzi”. No i co wtedy? Co, jeśli faktycznie Ci sie nie podoba? Co, jeśli nie podoba Ci się to tego stopnia, że, choć wizja wytchnienia bardzo Cię kusi, nie możesz aż tak drastycznie rozminąć się z własnymi ideałami? Co, jeśli naprawdę głęboko wierzysz, że to nie jest żadne Twoje widzimisię, tylko coś, co ma dla Ciebie duże znaczenie? Tak duże, że nie chcesz odpuścić. Czy się ugniesz, matko? Czy jesteś wystarczająco uciemiężona i wgnieciona w ścianę? Anno, czy chcesz wyjść dziś do dentysty? Tak! Czy jesteś świadoma, że Twoje dziecko będzie w tym czasie oglądać Netflixa i jeść żelki? Nie, nie zgadzam się. Pomyśl, Anno, czy nie chciałabyś wyleczyć sobie bolącego zęba i spędzić godziny poza domem? I Anna się przyznaje, że by … chciała. I tego dnia jej „wyrok”, zostaje złagodzony i skrócony o godzinę. Gorzej, jak Annę jeszcze coś boli lub ma więcej spraw do załatwienia. Wówczas, musi zgiąć kark jeszcze niżej. Złagodzą jej wyrok, ale musi się przyznać. Musi się przyznać, że jest jej ciężko, że potrzebuje pomocy i sama sobie nie poradzi. I że jej ideały widocznie nie są takie wzniosłe, skoro można je przehandlować za godzinę spacerniaka. 

Nowoczesne, świadome matki muszą sprzedawać swoje ideały za wolność. Bo nikomu się nie będzie chciało, tak jak im się chce, zwłaszcza, że im samym też już się czasem nie chce. Dlaczego, do cholery, ta odrobina balansu, czy wolności dla matki, musi mieć taką wysoka cenę? Dlaczego nianie przewracają oczami, gdy mama prosi, by nie puszczały dzieciom bajek z telefonu? Dlaczego babcie uparcie dają na śniadanie pączka lub chrupki czekoladowe? Dlaczego ojcowie grożą klapsem? Dlaczego w wielu placówkach wciąż stoją karne krzesełka? Dlaczego cioci wciąż jest przykro, że nie wszystko zjedzone? Dlaczego, powierzając dziecko pod opiekę innych osób, zastanawiasz się czy usłyszy, że nie wolno płakać, że pan go zabierze, że duże dziewczynki tak nie robią? I wreszcie: dlaczego większość wciąż stanowią ci, którym się nie chce? Nie chce się edukować, nie chce się dowiadywać, nie chce się rozwijać, nie chce się nawet posłuchać i przemyśleć? I zamiast samemu piąć się ku górze, wolą ciągnąć w dół za nogi te mamy, które wznoszą się ponad poziom utartych przestarzałych schematów? Czy to z lenistwa? Czy z powodu ludzkiej niechęci do autorefleksji? Czy może dlatego, że nie ma w życiu nic trudniejszego, niż poszukiwanie ziarenka pieprzu we własnym, a nie cudzym oku? 

Na osłodę, obserwuję, że małymi kroczkami idziemy w kierunku światła w tunelu. Moją drogę oświetlają ludzie – diamenty, których spotykam i którzy mi towarzyszą, ku mojej ogromnej wdzięczności i radości moich dzieci. I Ty, która odwiedzając mnie tutaj, pokazujesz mi, że jest jest nas coraz więcej. Otwartych, poszukujących, gotowych na refleksje i zmiany. Matko, oby cena za Twoją wolność i równowagę nigdy nie była wysoka. Życzę Ci, byś miała w swojej ekipie wspierającego partnera, reformowalnych dziadków i empatycznych, postępowych wychowawców. A swoim ludziom – diamentom, po prostu dziękuje za każdą chwilę mojej wolności, harmonii i równowagi, za które nie otrzymuję druzgocącego rachunku, bo są zwyczajnie …bezcenne.