Rosół przerósł mistrza …

Nim mój mąż wyszedł do pracy, zdążył mi jeszcze na odchodne przypomnieć o tym, że na kuchni gotuje się rosół. I żebym nie zapomniała go wyłączyć, zanim wyjdę z Krzysiem na spacer. Wkurzyłam się, nie lubię, gdy traktuje mnie jak dziecko. Ale szybko mi przeszło, bo zajęłam się wieszaniem prania, potem wstał Krzyś, zrobiłam mu śniadanie, ułożyliśmy puzzle, zbudowaliśmy bazę, Krzyś upadł i skaleczył się w paluszek, potem zmoczył rękawy w zlewie, potem zadzwoniła Ala, potem kroiłam gruszkę, potem opłaciłam fakturę, potem Krzys zarządził spacer tu i teraz, natychmiast, już… potem desperacko szukałam jego czapki, potem udało mi się ubrać na tyle szybko, by dogonić Krzysia na schodach. I odetchnęłam z ulgą, gdy już spacerowaliśmy po parku, w promieniach zimowego słońca, oddychając rześkim, mroźnym powietrzem. I wtedy …. Yhm. Rosół!!!! 

Pobiłam swój rekord w biegu z wózkiem na śmierć i życie. Zdążyłam ocalić chatę. Rosół nie miał tyle szczęścia. Nieodwracalnego uszczerbku doznał także garnek. No cóż, zdarza się. Najważniejsze, że nic poważnego się nie stało. Nie mogłam jedynie poradzić sobie z rosnącym we mnie poczuciem własnej beznadziejności. Przyłapałam się na rozmyślaniu, jak tu zataić swoje niechlubne dokonania przed mężem. Bo przecież wiadomo, że on też pomyśli, że jestem beznadziejna. I jeszcze obiad, o którym mogę teraz wypowiadać się, cytując program wyborczy aspirującego polityka sprzed lat „niczego nie będzie”. 

– Krzysiu, idziemy jeszcze raz na spacerek? 

– Nie. Bawimy się w bazie. 

– Krzysiu, chodź, pójdziemy sobie do sklepu, kupimy coś na nowy obiadek (W jakim to wieku kształtuje się ta empatia?)

– Nie. Bawimy się w bazie.

– Krzysiu, a gdybym kupiła ci lizaka? (Tonący, brzytwy się chwyta.)

– Nie. Nie chce na spacerek. Bawimy …

– Bawimy się w bazie, wiem. Masz tam jakąś garmażerkę? 

– Nie mam galaretki. 

Ok. Obiadu nie ma, ale i tak jest … jakoś jest. No, schrzaniłam. No, moja wina. No, wiem, tatuś tyle razy powtarzał. No, mogłam spalić mieszkanie. No, wszystko to wiem. Wiedziałam, już w momencie, gdy biegłam z powrotem do domu, a w mijanym przeze mnie samochodzie, ktoś słuchał „And I see fire, over the mountain, I see fire”… Nie, nie da się zaprzeczyć, jestem beznadziejna. Nie chodzę do pracy, nie zarabiam, mam pod opieką tylko jedno dziecko (drugie w przedszkolu), zamieniłam salon w pobojowisko (czy, jak kto woli, bazę), przypaliłam garnek, zmarnowałam rosół, byłam za miękka, żeby wyciągnąć dwulatka na zakupy wbrew jego sprzeciwom, w końcu zapomniałam zrobić zamówienie w drogerii i mam w domu tylko dwie pieluchy… Właśnie – nie odpieluchowałam dwulatka, nie odstawiłam go od piersi, nie wynalazłam leku na raka, nie zrobiłam doktoratu, nie piekę domowego chleba, nie lubię bawić się w sklep, nie chodzę na fitness, nie nadaję się do niczego. W poczuciu wszechogarniającej beznadziei, zamówiłam pizzę i oczekiwałam powrotu męża z pracy i córki z przedszkola, gotowa przyjąć na klatę pretensje, wyrzuty, kręcenie głową, wzruszenie ramionami, a nie mówiłem, ile razy można powtarzać, ile ty masz lat, wszystkie inne kobiety jakoś mogą, trzeba było, jak można i resztę gorzkiej prawdy prosto w oczy. Serce zatrzymało się na sekundę, gdy usłyszałam domofon. Karolcia wbiegła do mieszkania:

– Wow, jest pizza?

– Tak.

– A sos czosnkowy zamówiłaś?

– Jasne.

Super!

Mąż wychylił się z przedpokoju.

– A nie miał być …rosół?

– Wiesz co … – przyjęłam postawę wystarczającego uciemiężenia, pokory, samobiczowania – bo tyle się rano działo, że w końcu Krzysio chciał na spacer, a ja z tego wszystkiego …

– Nic się nikomu nie stało? – przerwał mi mąż z autentyczną troską.

– Nie, zdążyłam wrócić, przypomniałam sobie już w parku.

– Uff, jakie szczęście, że cię tknęło. 

– Ale wszystko się wygotowało, garnek do wyrzucenia…

– A pal sześć ten rosół, najważniejsze, że w porę zareagowałaś! Zamówiłaś mi sos pomidorowy? 

– Jasne.

– Super, dzięki. 

No, zaraz … jak to? A gdzie a nie mówiłem? A gdzie cała reszta zasłużonych wyrzutów? A gdzie wina i kara? A gdzie szkarłatna litera? 

– Szkoda, że wam się spacer nie udał. Ale po obiedzie zabiorę dzieci do parku, to odpoczniesz. Bo chyba miałaś ciężki dzień, nie? 

Usiedliśmy, zjedliśmy pizzę, świat się nie zawalił, ba, miał się całkiem nieźle. Przestałam czuć się beznadziejna, zrobiłam zamówienie w drogerii, a Krzyś zrobił siku na nocnik. Czy to oznacza, że nie wyciągnęłam z tej sytuacji wystarczającej lekcji? Że nie ponosząc kary i nie przyjmując zasłużonej krytyki, nie nauczyłam się, że trzeba zakręcać gaz przed wyjściem z domu? Przeciwnie. Od tamtej pory, sprawdzam jak opętana, kilkukrotnie. I nauczyłam się czegoś więcej, że z każdej sytuacji jest wyjście. Zawsze jest jakaś awaryjna pizza w razie klęski. Że życzliwość i zrozumienie, okazane przez drugą osobę, sprawia, że przestajemy czuć się beznadziejni po popełnieniu błędu. I przede wszystkim, że „ochrzan” tak naprawdę nie wnosi nic dobrego. Pogarsza złą sytuację. Psuje relacje. Nie byłabym sobą, gdybym nie odniosła tej sytuacji do wychowania dzieci. Wyobraź sobie, że Twoje dziecko, mimo wielu próśb, wspina się na szafkę w kuchni. W końcu spada i zrzuca torebkę mąki, która rozsypuje się po całym pomieszczeniu. Więc zaczynasz:

– No i co ty narobiłeś?

Jakiej oczekujesz odpowiedzi? Czy nie jest jasne, co narobiło dziecko?

Tyle razy ci mówiłam, żebyś tego nie robił!

Tak, prawda. A ono zrobiło. Co zmieni fakt, że przyzna ci racje? Ono już wie. Już żałuje. A twoje słowa sprawiają, że czuje się jeszcze gorzej. 

Głuchy jesteś? Nie rozumiesz jak się do ciebie mówi? Ile razy trzeba ci powtarzać żebyś zrozumiał, że nie wolno?

Nie jest głuche. Słyszało i zrozumiało za pierwszym razem. Ale to go nie przekonało, bo potrzeba sprawdzenia na własnej skórze, przemawiała do niego silniej, niż niczym niepoparty zakaz. I tak naprawdę, bez względu na to, ile razy byś nie powtarzała, dziecko przekonało się dopiero teraz, w tej chwili – przez doświadczenie. 

Uderzyłeś się? Dobrze ci tak, masz to na własne życzenie, więc przestań płakać. 

Fakt, że uderzenie wynika z winy dziecka, nie oznacza, że go nie boli. Płacz jest spowodowany bólem. On nie ustąpi w momencie, gdy dziecko przyzna, że samo jest sobie winne. 

– Teraz wreszcie sobie zapamiętasz, że nie wolno się wspinać na tą szafkę. 

I tu masz rację. Zapamięta. Ale nastąpiłoby to również, gdybyś nie skarciła dziecka. A tak, zapamięta sobie również, że jego mama to taki “Strażnik Teksasu”, przed którym trzeba ukrywać swoje występki, bo będzie drzeć paszczę. Dobra, mądralo, to co zrobić, kiedy dziecko wspina się na szafkę mimo zakazu i rozsypuje mąkę w cały świat? Przytulić. Przykucnąć obok. Przeczekać, aż dziecko wyjdzie z szoku i silnych emocji. I Ty też. Ochłońcie. A kiedy to już nastąpi, zapytać:

– I co my teraz zrobimy?

Będziesz zaskoczona, ile pomysłów na rozwiązanie problemu, może przedstawić Twoje dziecko. Jeśli zaproponuje, że razem posprzątacie, bierz w ciemno, nie upieraj się, że ma samo sprzątać. Doceń, że wykazuje chęć wzięcia udziału w naprawianiu błędu. Czego z tej sytuacji nauczy się Twoje dziecko? Że mama jednak ma rację, gdy mówi, żeby czegoś nie robić. Że wspinanie na szafki może zaskutkować bólem tyłka i bałaganem. Że mama to nie wróg, a przyjaciel, który jest po stronie dziecka. Że każdy błąd można naprawić. Że można poprosić o pomoc w naprawieniu błędu. Że, kurczę, mama to jednak jest spoko. Można do niej przyjść, przyznać się do błędu, poprosić o pomoc. I wreszcie: że nie jest beznadziejne! Że jest kochane, akceptowane i wartościowe, nawet jeśli czasem popełni błąd, nieodpowiednio się zachowa, nie będzie idealne. A co z konsekwencjami? Przecież musi jakieś ponieść, żeby nie wlazło drugi raz. Ból dupy. O, tak, najczęściej występującą konsekwencją popełnienia błędu, jest szeroko pojęty ból dupy. Z mądrością pokoleń się nie dyskutuje, a ta głosi, że jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz. 

Nie istnieje zatem żadne logiczne uzasadnienie stosowania reprymendy, bowiem przynosi ona wyłącznie szkody, żadnego pożytku. No chyba, że lubimy czerpać satysfakcję ze sprawiania, że inni czują się beznadziejni, ale do tego nie wypada się nawet głośno przyznawać. 

A potem, przychodzi wieczór. Jesteśmy spokojni, wyluzowani, już dawno opadły emocje. I wtedy jest najlepszy moment na rozmowę z dzieckiem o tym, co się wydarzyło. Wtedy możemy je spytać co się stało, jak się wtedy czuło, czego się nauczyło. W przyjaznej atmosferze, upewnić się, że sytuacja została przez dziecko dobrze zinterpretowana. Że nauka nie poszła w las. 

Bądźmy wyrozumiali – dla dzieci, dla innych. A my, matki, bądźmy wyrozumiałe przede wszystkim …dla siebie! Rosół można zastąpić pizzą, ale my jesteśmy niezastąpione!