Łatwiej wychować, czy wyleczyć katar?

Jak dobrze wychować dziecko? 

To pytanie wydaje się być tak ogólne, że pierwsza odpowiedź, która nam się nasuwa, brzmi: no chwila, nie tak hop – siup, to złożony proces, trzeba do niego podejść wieloaspektowo, nie ma jednej konkretnej drogi. Tymczasem, istnieje krótka, konkretna odpowiedź. Wychować dobrze, to znaczy wychować … długofalowo. O skuteczności naszych działań wychowawczych możemy się przekonać dopiero w momencie, gdy nasze dzieci wkroczą w dorosłość. Jeśli wyrosną z nich szczęśliwi, spełnieni, pewni siebie i świadomi własnej wartości dorośli, którzy potrafią radzić sobie z trudnościami, budować relacje z innymi i funkcjonować w społeczeństwie, wówczas możemy stwierdzić, że dobrze wychowaliśmy swoje dzieci. Nie wyciągajmy pochopnych wniosków z tego co dzieje się „tu i teraz”, bo to zdecydowanie za wcześnie zarówno na gratulacje, jak i krytykę naszych metod wychowawczych. Nieważne, czy Twój kilkulatek bez dyskusji wykonuje polecenia, jest posłuszny, cichy, grzecznie się ubiera i zjada wszystko z talerza. To wcale nie są wyznaczniki “dobrego” wychowania. To raczej wypadkowa jego temperamentu, wrażliwości, czynników środowiskowych. Albo … czystego przypadku. Ewentualnie bezpośredni skutek “żelaznej dyscypliny”, która działa w danej chwili, jednak w dorosłym życiu odbija się czkawką, którą leczy się na kozetce. Jeśli zatem przypadło Ci w udziale bycie rodzicem krnąbrnego buntownika, który chadza własnymi drogami, nie martw się na zapas. To z takich właśnie dzieci, wyrośli wielcy tego świata.

Właściwa odpowiedź na pytanie zawarte w tytule artykułu, wymaga wyzbycia się mylnego przekonania o tym, czym jest dobre wychowanie. Przez lata używano tego określenia, jako synonimu dobrych manier. Wciąż ciągnie się za nami wizualizowanie dobrego wychowania, jako egzekwowania surowej dyscypliny, treningu posłuszeństwa i bezdyskusyjnego podporządkowania. Bez wątpienia, naszym nadrzędnym rodzicielskim celem jest dobro dziecka. Dlaczego zatem, na przestrzeni pokoleń uwierzyliśmy, że najlepszym co możemy zrobić dla naszych pociech jest uciszenie, utemperowanie, ujednolicenie do przyjętego schematu i wepchnięcie do słoika tak, by nigdzie nie wystawało?

Co oznacza określenie “dobrze wychowane” dziecko? “Posłuszne? Grzeczne? Ciche? Takie, które nie przysparza Ci problemów tu i teraz?

Dobrze wychowane dziecko to takie, które w dorosłym życiu jest pewne siebie, świadome własnej wartości i zalet, wolne od kompleksów. Potrafi podejmować decyzje i wyrażać własne zdanie. To dziecko zaradne, niezależne, wyposażone w ważne kompetencje życiowe, które umożliwią mu radzenie sobie z trudnościami i budowanie relacji społecznych. Dobrze wychowane dziecko, to szczęśliwy człowiek, który poradzi sobie w życiu.

Spray do nosa

W zrozumieniu różnicy pomiędzy natychmiastowymi strategiami wychowawczymi a wychowaniem długofalowym, bardzo pomaga wiedza na temat działania … sprayu na katar. W aptekach dostępne są specyfiki, które błyskawicznie udrożniają nos i przynoszą uczucie natychmiastowej ulgi. Problem w tym, że nie leczą przyczyny infekcji, która nawraca ze zdwojoną siłą tuż po odstawieniu sprayu. Zbyt długie stosowanie tych preparatow niesie za sobą liczne skutki uboczne. Istnieją też inne leki, których działanie wymaga długotrwałego regularnego stosowania, a efekty widoczne są dopiero po jakimś czasie. Te, leczą przyczynę infekcji, dlatego pozwalają nam pozbyć się jej na dobre. 

Wychowanie długofalowe, niczym dłuższa terapia lekiem, nie przynosi efektu od razu. Wymaga czasu, regularności stosowania, modyfikacji wedle potrzeb w czasie stosowania. Wymaga znacznie więcej trudu i poświęcenia, jednak jest skuteczne i bezpieczne, nie ma skutków ubocznych. Polega ono na uczeniu dziecka kompetencji życiowych, które zaprocentują w przyszłości. Oparte jest na szacunku, współpracy oraz uważności rodzica na potrzeby i emocje dziecka. A jego głównym narzędziem jest … nasz własny przykład. 

A może korci Cię, by zapytać: “Kto ma na to wszystko czas? Praca, dom, zakupy, milion spraw, a efekt za kilkanaście lat?” Mnie korci, by odbić piłeczkę: “Czy decydując się na dziecko, oczekiwałaś że wychowasz je na starcie, a potem fajrant?”. Ale może lepiej, odpuśćmy sobie tego szlema …

Efekt dopiero “jutro”

Nasze dzieci muszą trenować już dziś to, czego skorzystają “jutro”, czyli w dorosłym życiu. To są właśnie te słynne “kompetencje życiowe”: współpraca, decyzyjność, asertywność, odpowiedzialność. To ten zestaw “supermocy”, które sprawią, że “poradzi sobie w życiu”. Już od maleńkiego, należy również zaszczepić w dziecku wartości takie jak szacunek, empatia, uczciwość. Jedyna możliwość, by “nauczyć” dziecko tych abstrakcyjnych wartości, to … świecić przykładem. Bo przecież nie usiądziemy na dywanie i nie stwierdzimy wspaniałomyślnie: „Ok, Aniu, teraz poćwiczymy sobie szacunek”. Jeśli będziemy okazywać szacunek zarówno dziecku, jak i innym ludziom, ono przejmie nasze podejście. Ta strategia, polegająca na modelowaniu postaw dziecka poprzez własny przykład, działa we wszystkich obszarach. Nie musimy tłumaczyć dziecku, że należy kłaniać się sąsiadom. Wystarczy, że sami naturalnie to robimy, a dziecko przejmie nasze zwyczaje. Uwaga, to niestety działa również w przypadku naszych nawyków, z których nie jesteśmy dumni! 

A może, podobnie jak mnie, przyszło Ci do głowy zapytać: “Jakim cudem naszym rodzicom, którzy nie mieli pojęcia o długofalowym wychowaniu, nagminnie korzystali z błyskawicznych strategii, typu kara, krzyk, klaps, udało się skutecznie wychować nas na ludzi?” To nie do końca tak, że im się udało. Nasze pokolenie obfituje w dorosłych, którzy mają problem z kompetencjami życiowymi. Nie mam tu nawet na myśli skrajnych przypadków, czyli ofiar przemocy fizycznej lub emocjonalnej, którzy w dorosłym życiu przepracowują swoje traumy z dzieciństwa na terapiach. Myślę raczej o tych, którzy nie potrafią samodzielnie podejmować decyzji i są zależni od opinii innych. Nie potrafią pracować w zespole. Nie podejmują ryzyka z obawy przed porażką, boją się popełniać błędów, w obawie przed wyśmianiem. Nie mają odwagi obronić swojego zdania. Wstydzą się pochwalić światu swoją twórczością. Nie potrafią sprzeciwić się przemocy. Nie wierzą we własne siły. Nie radzą sobie z własnymi emocjami. Mają mnóstwo kompleksów. Podporządkowują się tym, którzy mają większą „siłę przebicia”. To jest właśnie skutek braku treningu kompetencji życiowych w dzieciństwie. To jest krzywda, którą wyrządzamy dzieciom poprzez wychowanie „tu i teraz” – byle “się słuchały” i nie przysparzały nam problemów. Natychmiastowe metody, typu szantaż, kara, krzyk, działają błyskawicznie i dają pozorne wrażenie skuteczności. Tylko, skoro są skuteczne, dlaczego wymagają ciągłego powtarzania? Bo do dziecka “nic nie dociera”? Ano nie dociera, bo idzie złą drogą… Zauważyłam, że jako rodzice mamy tendencję do zrzucania winy na dzieci. I tak oto mamy masę dzieci, z którymi coś jest nie tak i ich rodziców, którzy próbują wszystkiego i nic nie działa. I tak się ze sobą szarpią do dorosłości, aż wreszcie pisklę wyfruwa z gniazda, rodzic robi “uff” i stwierdza, że cholernie się “napracował przy tym trudnym egzemplarzu”, młody człowiek też robi “uff” i cieszy się, że “wreszcie się uwolnił spod władzy tego upierdliwego tyrana”. A potem zakłada swoje gniazdo i dziwnym trafem również otrzymuje od losu trudny egzemplarz. Genetyka? 

Wychowanie „długofalowe” nie przynosi efektów od razu. Wymaga od rodziców więcej „zachodu”. U jego podstaw leży szacunek do dziecka, zaproszenie dziecka do współpracy w rozwiązywaniu problemów, respektowanie indywidualności, potrzeb, emocji i …prawa do własnego zdania. 

Nie mylcie, proszę, takiego podejścia z niesławnym „bezstresowym wychowaniem”, bowiem tutaj celem rodzica nie jest wyeliminowanie stresu z życia dziecka, tylko nauczenie go jak sobie z nim radzić. To nie rzucanie dziecka na głęboka wodę, ani unoszenie go na własnych plecach, a raczej pływanie tuż obok dziecka. A potem tuż za nim. Po to, by później ze spokojem już tylko obserwować je z brzegu. A potem wypuścić samo na szerokie wody dorosłości. 

Gdy nie możesz swobodnie oddychać 

Na koniec, jeszcze słówko o tym sprayu na katar, który przynosi natychmiastowa ulgę… Ja wiem, że on nie rozwiązuje problemu i że na dłuższa metę, bardziej szkodzi, niż pomaga. Ale kiedy moje dziecko miało taki straszny katar, że nie mogło oddychać, psiknęłam mu tym sprayem, żeby przespało noc. I pomogło. Czasem, w trudnym procesie wychowania dzieci, zdarzają się takie sytuacje, gdy … brakuje nam tchu. Gdy targają nami takie emocje, że …  nie możemy swobodnie oddychać. Odruchowo sięgamy po coś co działa natychmiast. Ampułka kary? Dwie tabletki krzyku? Pół saszetki szantażu? Ponoć okazjonalnie, w małych dawkach, nie szkodzą. I ponoć rodzic, też człowiek! 

Tylko przed zastosowaniem, przypomnij sobie o skutkach ubocznych. I pamiętaj, że nadużywanie … może uzależnić.

Katarzyna Rybaniec